Menu

Historia trzech kobiet w polityce

4 minuty czytania
Historia trzech kobiet w polityce
Katarzyna Obara-Kowalska po raz drugi walczy o miejsce w radzie miejskiej. fot-archiwum-prywatne
0

Trzy kobiety, trzy różne historie, a jednak wiele je łączy- znalazły swoje miejsce w polityce, działają na rzecz Wrocławia, choć ich początki nie należały do najłatwiejszych.

0

Katarzyna Obara-Kowalska do czasu „romansu” z polityką, spełniała się w roli dziennikarki. Jednak kiedy po urlopie macierzyńskim dostała od Alicji Resich-Modlińskiej wypowiedzenie listem poleconym, wiedziała, że załamywanie rąk nie jest w jej stylu. W 2010 roku otrzymała propozycję startu w wyborach do Rady Miasta i bez wahania ją przyjęła. Zdawała sobie sprawę, że jej kandydatura „znanej buzi” miała przyciągnąć wyborców, lecz motywacja do pracy była silniejsza niż wizja typowej pracy za biurkiem w standardowych godzinach. Okazało się, że mimo swojej mocno zdefiniowanej roli „ozdoby” list wyborczych, spotkała się z uznaniem kolegów polityków: No proszę, nie dość, że ładna, to jeszcze ma coś do powiedzenia. Jednak jej wierność ideałom i prostolinijność nie spotkały się z aprobatą władz partyjnych. Kiedy głosowała zgodnie z własnymi przekonaniami, nie z linią partyjną, była wzywana na dywanik kierownictwa za brak lojalności i naiwnie uważała, że projekt dobry merytorycznie sam się obroni. Przez swą dociekliwość, zyskała miano wewnętrznej opozycji oraz upierdliwej i czepialskiej. W chwilach kryzysu dzielnie wspierał ją mąż, który już zakończył swoją przygodę z polityką, po 8 latach zasiadania w radzie i starcie do Senatu. Poddaje też surowej ocenie sytuację w polityce lokalnej: Całe klany rodzinne pracują w urzędach, podległych miastu. To jest chory układ. Jaki powiew świeżości, jaką jakość może wnieść ktoś, kto robi wszystko, by nie stracić stanowiska i jakoś przetrwać do kolejnych wyborów. Przytakują, bo tak jest bezpieczniej.

Wspomina kilka tematów, które naprawdę ją oburzyły. Jednym z nich była sytuacja na stołówkach w szkołach, o której poinformowali ją oburzeni rodzice. Okazało się, że przez niechęć dyrektorki do zmian, dzieciom serwowano produkty mrożone, niewiadomego pochodzenia, mimo, że był już sezon na owoce, warzywa, a same stołówki są świetnie wyposażone i przygotowanie nawet do najwymyślniejszych eksperymentów.

Równie mocno zaskoczyła ją wiadomość o obecności jej nazwiska na listach wyborczych, czego nikt z nią nie skonsultował. Kiedy już oswoiła się z tym faktem, zaniepokoiła ją niższa w stosunku do poprzedniej, pozycja na liście, którą uznała za karę za niepokorność. Myślała już nawet o rezygnacji, lecz gdy ochłonęła, postanowiła chwycić byka za rogi i zmierzyć się z tym wyzwaniem.

Dociekliwość, ale i zero-jedynkowe podejście do spraw fundamentalnych, stały się przeszkodą w szybkim zaakceptowaniu zwyczajów panujących w środowisku politycznym. Katarzyna Obara-Kowalska boleje również nad brakiem solidarności wśród kobiet oraz intryganctwem. Wspomina Kongres Kobiet, gdzie zwracano się do niej gościnia, by za wszelką cenę używać formy żeńskiej. Wtedy i dziś nadal uważa, że to nie zmieni sytuacji kobiet w polityce, życiu publicznym.

Jeśli z sukcesem zasiądzie w Radzie Miasta, planuje dalszą pracę nad tematem żywienia wśród najmłodszych, czy pochylenie się nad absurdami komunikacji miejskiej (tj. likwidacja wszystkich lewoskrętów). Zaznacza, że nie jest zainteresowana wyborami parlamentarnymi, choć razem z mężem, już doświadczonym w polityce, nie odrzucają Brukseli, jako potencjalnego miejsca pracy.

Nikt nie odważyłby się rywalizować w wyborach na Prezydenta Wrocławia z Rafałem Dutkiewiczem, który pełni tę funkcję od ośmiu lat. Ale nie Mirosława Stachowiak-Różecka, której żadne wyzwania nie są straszne. Nawet, jeśli nie teraz, to wierzy, że dzięki swej konsekwencji, nastąpi to w najbliższym czasie. Nastawiona jest na działania długofalowe, które mają wskazać potrzebę zmian w mieście.

Od zawsze związana jest z Prawem i Sprawiedliwością. Jako kobieta-polityk nie widzi potrzeby walki o parytety, bo nie ma też poczucia,by kobietom było trudniej się poruszać w tej sferze. Również uznanie moich wystąpień za emocjonalne nie uważa za ujmę, a wręcz przeciwnie, za wymowne i zauważone.

Polityka jest dla niej bardzo ważna i była od zawsze obecna w ich domu, ale ponad pracę, stawia wartości rodzinne. Dlatego też lubi dyskutować na tematy polityczne ze swoim 17-letnim synem, ale też cieszy się, że gdy może skupić się na prozaicznych czynnościach domowych, które ją odstresowują.

Praca zajmuje jej czas od godziny 6 do 22 i jest przez ten cały czas dostępna pod telefonem, którego numer podaje do wiadomości na swojej stronie internetowej.  Mąż, Radosław Różecki, wspiera żonę w jej poczynaniach, bo czuje się odpowiedzialny za skierowanie jej w stronę polityki. Uważa ją za dzielną, energiczną kobietę, która ma w sobie niespożyte pokłady energii. Sama Stachowiak-Różecka o swojej motywacji mówi: Jestem patologiczną optymistką. I lubię spotykać się z ludźmi. To daje dużo energii. W kampanii jest tych spotkań jest masa. Nie ze wszystkich bije optymizm. Niektórzy ludzie są zrezygnowani. Przestali mieć oczekiwani, bo nie wierzą w ich spełnienie. W takim razie jest co robić.

Renata Granowska również przypadkowo trafiła do polityki. Wiedziała, że znalazła się na liście, bo po prostu brakowało na niej kobiet. Gdy jednak weszła do Rady, zrozumiała, że w polityce nie ma przyjaźni, a akurat Twoje zwycięstwo to nie powód do gratulacji od kolegów z partii.

Jej aktywność w polityce była podyktowana spontaniczną reakcję na konferencję prasową Zbigniewa Ziobry. Zdecydowała wraz z mężem o zapisaniu się do Platformy Obywatelskiej. Sama kampania była szkołą życia. Polegała na jeździe z rocznym synem, śpiącym na tylnym siedzeniu, po wrocławskim Kozanowie i gromadzeniu list poparcia. Wybory okazały się sukcesem, jako zachowawcza szóstka na liście, otrzymała 1193 głosy i otrzymała telefoniczne podziękowania od Jacka Protasiewicza.

Wśród kolegów zyskała opinię pyskatej choleryczki. Niestety zdarza jej się przenosić emocje z pracy do domu, gdzie tylko szuka pretekstu do kłótni. Na szczęście mąż to oaza spokoju i jak dodaje Granowska: Ma anielską cierpliwość i jest wyrozumiały. Bez tego bylibyśmy w permanentnym konflikcie. Znajomi śmieją się, że słucham go tylko raz na cztery lata, kiedy jest kampania. Jestem uparta i lubię sama o wszystkim decydować. Ale przed wyborami spokój mojego męża i jego trzeźwy ogląd całości z dystansu są bardzo cenne.

On sam dodaje natomiast, że jest pełen podziwu dla żony, która nie zraża się agresją zewsząd płynącą i uparcie dąży do zgłębienia trudnych tematów i znalezienia rozwiązania. Dodatkowo, nie raz stanął w obronie żony, która z uwagi na swą niezwykłą atrakcyjność, stała się obiektem seksistowskich komentarzy, nawet kolegów z partii. Siłą rzecz polityka stała się na tyle tematem wiodącym w ich życiu, że również ich 10-letni syn świetnie orientuje się w nazwiskach kluczowych polityków i bieżącej sytuacji. Wiąże się to również z ciągłą obserwacją ich życia przez ludzi oraz niekiedy przykrymi sytuacjami, komentarzami. Po wielu latach obecności w polityce twierdzą, że odrobili surową lekcję. Dziś już wiedzą, żeby przyjaciół szukać poza polityką: Nawet jak ktoś klepie cię po plecach, to masz wrażenie, że tylko po to, by znaleźć słabe miejsce, w które można przywalić. Nie ma sentymentów i nie ma gentelmenów. Kobiety muszą mieć tak samo mocne łokcie jak faceci. Na początku byłam zbyt ufna i nie rozumiałam mechanizmów, jakimi rządzi się ten świat. Ale doświadczenie przychodzi bardzo szybko. Wystarczy parę bolesnych lekcji.

Artykuł powstał na podstawie reportażu Katarzyny Kalus opublikowanego w iWoman.pl 11.11.2014 roku.

Skomentuj

Czytaj także

Obserwuj nas na Facebooku!

Newsletter

Bądź zawsze na bieżąco z iWoman! Zapisz się do bezpłatnego newslettera.

Zapisz się
Uwielbiamy ciasteczka! Dlatego wykorzystujemy pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień i wyłączyć ciasteczka. Rozumiem